czwartek, 17 lipca 2014

We Khan do it, na progu nowej przygody...

We Khan do it, na progu nowej przygody...



Jutro wyruszamy do Kirgistanu, na Khan Tengri. Co prawda nie od razu i właściwie większość drogi pokonuję samolotem, to jednak moja wyprawa zaczyna się właśnie za kilkanaście godzin. Najpierw z Lublina do Warszawy, po przesiadce na Berlin i dopiero samolotem do Biszkeku z międzylądowaniem w Stambule. Trochę to skomplikowane, ale czego nie robi się gdy chodzi o cenę biletów.
Jakkolwiek na wstępie zagaiłem o wylocie, jednak nie o to ma w moich przemyśleniach chodzić. Wyprawę We Khan do it  wraz ze znajomymi przygotowywałem ponad pół roku, lecz dopiero w ostatnich dniach uderzyła we mnie dopiero świadomość wyjazdu i pewna wiązanka mieszanych uczyć związana z samym przedsięwzięciem.

Z perspektywy koordynatora projektu mam świadomość, że jesteśmy dobrze przygotowani. Nikt nie szczędził czasu, potu i przede wszystkim pieniędzy, aby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Mam nadzieję, że się uda. Mając pamięci zeszłoroczne doświadczenia teraz nic nie chciałem pozostawiać przypadkowi, zapełnić każdą lukę i podjąć każdy problem z jakim moglibyśmy się zmierzyć na miejscu. Z perspektywy kilku miesięcy mam świadomość dobrze wykonanej pracy i dużą wiarę w umiejętności, możliwości i zapał całej ekipy.
Pamiętając, że "fortuna sprzyja odważnym" nie można zapominać o ślepym losie, który lubi psuć najszczersze chęci i mieszać z błotem najgorętszy zapał. W porównaniu z Pikiem Lenina na Khan Tengri będziemy jeszcze bardziej potrzebować pierwotnego szczęścia i pomyślnych zrządzeń losu. Nikt nie może zagwarantować, że nawet odstaniemy swoją szansę i że Góra dopuści nas do siebie, to jestem jednak pewien, że każdy powalczy na miarę swoich możliwości i włoży w wejście całe serducho.

Wyprawa We Kahn do it to akcja wspólna, całość, jedność i inne takie slogany. Podkreślając to chcę uświadomić, że nie jesteśmy ekipą z przypadku. Nie wszyscy znamy się równie dobrze, ale każdy może na innym polegać. Łączą nas wspólne wyjazdy, wydarzenia, spotkania. Mamy za sobą niejedną górską przygodę. Tym samym sukces każdego z członków wyprawy będzie sukcesem całości. Każdy włoży w wejście najlepszą część siebie, ale jeśli sam nie podoła, będzie wspierał innych w realizacji celu i będzie cieszył się z ich sukcesu. Podczas wyjazdu wyrzekamy się egoizmu. Na wyprawach łączonych spoiwem przewodnika i wspólnej puli gotówki to relacje nie do osiągnięcia.

W trakcie napierania do góry musimy mieć na względzie jednak przede wszystkim zdrowy rozsądek. Serce jest złym doradcą, a pośpiech w wysokogórskich warunkach bywa zgubny. Kluczowym aspektem będzie dobra aklimatyzacja i wyczekiwanie na okno pogodowe. Na taką "furkę do nieba" przyjdzie wyczekiwać, a gdy ta się otworzy skumulowaną energią spróbujemy wepchnąć się w nią, a następnie zejść bezpiecznie.
Co gdy jej jednak nie będzie? Pogoda Tien-Shan nie tylko lubi płatać figle, ale z zasady jest kapryśna. Duże opady śniegu, zagrożenie lawinowe i droga do torowania mogą wykańczać psychicznie, psuć humory i upuszczać energii z człowieka. Czasem na kilka dni zaplanowanych na atak szczytowy, ktoś na górze zaplanuje burze i opady. Co wtedy? Ano nic. Będziemy próbować, ale pewnych granic nie da się przeskoczyć. Z pewnością z wyprawy wrócimy szczęśliwsi i bogatsi. Nowe doświadczenia, poznani ludzie (mam nadzieję :), pokonane trudności (każdy ma swojego Khana) będą satysfakcją w najczystszej postaci. Przeżyciem będzie samo przejście drugiego co do długości lodowca świata i pewne niezapomniane chwile. No bo jak nie nazwać taką chwilą poranek z widokiem na "małe K2", "piramidę Tien-Shan" czy "Władcę dusz". Na sama myśl "serce roście". Dla takich chwil warto żyć i mam nadzieję, że za kilkanaście dni takiej i my doświadczymy.

Podczas wyprawy na bieżąco będziemy starali się utrzymywać łączność ze światem i informować o naszych poczynaniach. W kraju zostanie nasz korespondent - Marcin, który na bieżąco będzie przesyłał informacje od nas. Baza pod Kahn Tengri, na końcu 60 kilometrowego lodowca jest jednak w sensie sieci komórkowych odcięta od świata, a wizja skorzystania z internetu wydaje się możliwa, ale niepewna.  Niemniej jednak będziemy próbowali informować o wszystkich poczynaniach. Kontrolujcie więc facebooka , bądźcie czujni i trzymajcie mocno kciuki. Teraz Wasze wsparcie jest nam najbardziej potrzebne.

Z optymizmem więc patrzę w przyszłość. Szykuje się przygoda nad przygody. Do ponownego zobaczenia.

Z wysokogórskim pozdrowieniem

Tomasz Duda.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz